Tytułowymi kobietami są trzy kosmetyki z serii Woman z Celii: krem matujący, duo cieni
do oczu i błyszczyk.
O kremie matującym pisałam już wcześniej. Krem nadal sprawdza się bardzo dobrze i
nadal jestem z niego zadowolona. Chciałabym
jednak wspomnieć o dwóch rzeczach, które zauważyłam dopiero teraz. Pierwszą z
nich jest zapach. Krem pachnie dość specyficznie. Nie wiem jak do końca
określić ten zapach, jest lekko
chemiczny, sztuczny. Na szczęście nie czuć go na twarzy więc w sumie nie ma problemu
ale dla niuchaczy albo wrażliwców zalecałabym najpierw sprawdzenie czy nie
spowoduje całkowitego wyeliminowania produktu. Drugą rzeczą wartą dodania jest znalezienie,
przeze mnie, sposobu, by moja skóra nie
sprawiała wrażenia niedostatecznego nawilżenia. Rozwiązanie okazało się banalne,
otóż wystarczy najpierw dać krem nawilżający na dzień a później krem Celii.
Skóra się nie świeci ale jest nawilżona – rozwiązanie idealne.
Drugim produktem z tej serii jest cień do powiek – matowe duo brązowo-kremowe (w sumie jest ich 8
różnych połączeń). Cienie zamknięte są w plastikowym opakowaniu, pudełeczko
zabezpieczone było małym kawałkiem taśmy, co jakimś cudem uchroniło go przed
wścibskimi paluchami macaczy :-).
Cienie w swojej konsystencji nie są suche, są przyjemnie delikatne, satynowe. W
opakowaniu znajduje się również mały pędzelek wygięty w półkole, który jak dla
mnie jest kompletnie nieprzydatny ale co kto lubi.
Na początku z pewną dozą nieśmiałości do nich podchodziłam i
zrobiłam błąd – nie nałożyłam bazy na powieki, co w moim przypadku skazuje na
zniknięcie prawie wszystkie cienie. Cienie zniknęły w przeciągu 2 godzin i co
ciekawe nie zostały nawet w załamaniu. Postanowiłam dać im następną szansę i
zrobiłam drugie podejście. Nałożyłam najpierw bazę a same cienie naniosłam pędzlem
(nie palcem jak za pierwszym razem). Tym razem cień był widoczny przez cały
boży dzień, nic się nie osypywało, przesunęło, znikło, nie zebrały się również
w załamaniu.
Trzecią rodzynką w tym zestawie jest błyszczyk nr 13 w kolorze
czerwonym / malinowym. Błyszczyk
zamknięty jest w plastikowym opakowaniu, za aplikator służy pędzelek. Pierwszym
skojarzeniem kiedy go zobaczyłam było zabiedzona wersja pędzelka z lakieru do
paznokci. Drugą rzucającą się rzeczą jest zapach, niby przyjemny: słodki,
owocowy, ale za chwilkę jak się bardziej „przyjrzymy” wychodzi mały chemiczny
smrodek, zapach zdecydowanie nie jest jednorodny, konsekwentny. To bardziej łamigłówka,
w której pewne elementy nie są
przyjemne dla nosa. Nie jest to smród czy coś
odrzucającego ale jest to dość duży minus dla mnie, przeciętnego użytkownika.
Przyznam, że nie przepadam za pędzelkami tego rodzaju w
błyszczykach, nie lubię tego wrażenia na ustach, jest nienaturalne. To jednak
jest moja osobista preferencja więc nie daję tu minusa, niestety przyczepię się do samego produktu.
Kiedy wyjmiemy
aplikator, produktu jest tak dużo, że jeśli się pomalujemy usta, wyglądają one
źle, są przeładowane, kolor nakładał się nierówno, usta się kleją a wrażenie wizualne jest iście bazarowe.
Dopiero
kiedy z pędzelka usunęłam prawie cały produkt, usta zaczęły wyglądać atrakcyjnie,
normalnie. Niestety nadal się kleiły - może nie jakoś spektakularnie ale
bardziej niż standardowo.
No i na koniec wisienka na torcie błyszczyk nie przyczepia
do ust on sobie po prostu jest i albo się to akceptuje albo się człowiek męczy
bo niestety produkt cały czas czuć na ustach.
Podsumowując : z całej tej trójki błyszczyk jest moim
najmniej ulubionym produktem. Nie jest bublem ale bardzo łatwo można znaleźć
inny równie dobry a nawet lepszy produkt z tej samej półki cenowej i raczej
mocno się będę zastanawiać czy chce używać to co mam i czy kupić go ponownie.
Dwa pozostałeto dobre, porządne produkty, których nie wstydziłabym się kupić którejś z moich koleżanek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz :)